Strona główna » Położna opowiada » Historia o niedrożnych kanalikach łzowych dziecka

Historia o niedrożnych kanalikach łzowych dziecka

Zatkany kanalik łzowy u noworodka to problem który przerabialiśmy już dwa razy. Byliśmy u niejednego specjalisty, rozmawialiśmy z nie jednym lekarzem, ba… byliśmy nawet zapisani na zabieg udrażniania, by kanalik się odetkał, ale finalnie na niego nie dotarliśmy. Jak dwukrotnie sobie z tym poradziliśmy?


Pamiętam to jak dziś, Zosi zaczyna się właśnie czwarty dzień życia, budzi się to moje dziecię rano i nie może otworzyć oczu przez zaropiałe powieki. Wiecie, znacie tą panikę, gdy cokolwiek dzieje się waszemu pierwszemu dziecku, a w dodatku jest to noworodek. Naginamy do lekarza, dostajemy kropelki z antybiotykiem na zapalenie spojówek. Pomagają, jest dobrze. Ale za jakiś czas problem znów powraca, znowu pojawiamy się u doktorki. Tym razem dostajemy kropelki z antybiotykiem i maść do sparowania, również z antybiotykiem. Przemywamy, zakrapiamy, smarujemy. Na jakiś czas jest lepiej, ale ropna wydzielina znów pojawia się w kąciku oczu. Umawiamy po raz kolejny wizytę u pediatry, tym razem poszukałam co nieco w internecie, wiedząc już czym jest zatkany kanalik, a w zasadzie że coś takiego istnieje. Z marszu dostaliśmy skierowanie do okulisty, a potem pani doktor opowiedziała mi o tym jak wygląda ewentualny zabieg, gdy kanalik łzowy faktycznie jest niedrożny.

Nie wiem czy jej doświadczenia z synem mają przełożenie 1:1 na dzisiejszą praktykę, ale gdy usłyszałam, że robią to temu małemu dziecku na żywca, przymając mocno za głowę by się nie ruszyło i wprowadzając specjalną igłę do przebicia kanalika… nogi się pode mną ugięły, a zimne poty oblały moje plecy…
Wizyta u specjalisty – oczywiście prywatnie, bo na fundusz czekalibyśmy z tymi ropiejącymi oczyma ponad pół roku – nie przyniosła niczego nowego. Dostaliśmy skierowanie prosto na zabieg. Zapytałam o ewentualne alternatywy – poza masażem który jest dość nieprzyjemny dla dziecka, alternatywnych postępowań brak.

W głowie układałam scenariusze, oczywiście snułam tylko te najgorsze, zestresowanego, rozwrzeszczanego dziecka i mnie, matki, wyrywającej sobie włosy na korytarzu, bo przecież podczas zabiegu z dzieckiem być nie wolno. I wiele się nie pomyliłam…
Oczywiście telefonicznie umówić się nie da, więc wpakowaliśmy się w auto ze skierowaniem i pojechaliśmy do Warszawy umówić termin zabiegu. Czas oczekiwania: dwa miesiące. A kiedy tam na wąskim korytarzyku tak sobie staliśmy i słuchaliśmy co się za drzwiami gabinetu zabiegowego dzieje… Włosy stawały mi dęba. Nie wiem co robili dziecku, ale słyszałam jego przeraźliwy płacz i widziałam zapłakaną matkę kurczowo trzymającą się męża. Ja miałabym to samo zafundować sobie i swojemu dziecku…? O nie!

Natura wie co robić

Termin tego zabiegu wisiał nade mną niczym siekierka. Mimo wszystko nie poddawałam się, co dzień masowałam kanalik, kilka razy dziennie. Raz było lepiej, raz gorzej. A kiedy planowałam już kolejny wyjazd do Warszawy, by odetkać ten spędzający nam sen z powiek kanalik łzowy, zorientowałam się, że… od kilku dobrych dni nie pojawiła się w oczkach ropa. Hura! Kanaliki odetkały się same! Cała eskapada została odwołana, żaden termin przestał mnie już interesować i obowiązywać.

Minęło kilka kolejnych dni, a może nawet tygodni. Termin zabiegu nam przepadł i… w oczach znów pojawiła się ropka. Ręce mi opadły.
Wtedy poszukiwałam rad innych doświadczonych w temacie mam. Jedne radziły odetkać zabiegowo natychmiast, inne twierdziły że już jest za późno, że zaniedbałam sprawę i teraz tak dużemu, półrocznemu dziecku to już będzie bardzo ciężko pomóc. I wtedy trafiłam na pewną mamę trójki synów – trójki u których kanalik łzowy – jeden lub dwa – po narodzinach był niedrożny. Wiecie co mi poradziła? Powiedziała wtedy żebym spokojnie poczekała – dziecko zacznie raczkować, stawać i chodzić, ciśnienie w organizmie będzie inaczej pracować, a kanalik pod jego wpływem sam się udrożni. Posłuchałam jej. Miała rację!

Wytrwałość popłaca, a historia lubi się powtarzać

Trochę to trwało, bo dziewięć, może dziesięć dobrych miesięcy, zanim Zośka pozbyła się problemu na dobre i do niej nie wrócił. Nie powiem, nieustanne przemywanie oczu solą fizjologiczną i jałowymi gazikami było męczące, ale opłacało się. Zaoszczędziliśmy dziecku traumy i cierpienia, a sobie sporo stresów. Do chwili obecnej (3,5 r.) Zofia nie przechodziła nigdy zapalenia spojówek, nie jest podatna na tego typu infekcje.
Jak wiecie, historia lubi się powtarzać. Urodził się Michał, następnego dnia po porodzie ropka zaczęła zbierać się w lewym oczku. Oho! – pomyślałam – i od nowa polska ludowa (jak mawiała moja nauczycielka matematyki). Faktycznie, kanalik był zatkany, choć znowu z początkowych zaleceń lekarskich wynikało że to niewinne zapalenie spojówek. U Michała nie było to aż tak intensywne jak u Zo, choć raz dostał krople na zatrzymanie ewentualnej infekcji. W chwili obecnej (7 msc) jest po problemie. Tak jak ze starszakiem – gdy zaczął raczkować i wstawać zatkany kanalik sam się udrożnił, bez naszej ingerencji. Przyznam, że tym razem nawet nie stosowałam specjalnych masaży, po prostu zaufałam naturze.

Post ten ma charakter informacyjny. Nigdy nie bagatelizuj jakichkolwiek niepokojących objawów u dziecka. To, że organizmy moich dzieci tak zareagowały, nie oznacza że z twoim dzieckiem będzie analogicznie. Każda nieprawidłowość powinna być skonsultowana z lekarzem. Choć finalnie decyzję o leczeniu bądź jego braku podejmuje rodzic, to zawsze namawiam do wizyty u odpowiedniego specjalisty.